Pasje
Wielki odjazd
trzech śmiałków
Express Bydgoski - Magazyn 1 lutego 2008
Samochód, którym
uczestnicy wyprawy podróżują,
został
wybrany niezwykle starannie. Ten model
MAN-a dobrze znosi przedział
od plus 50 do minus 50 stopni Celsjusza. Napędzany
ośmiocylindrowym
silnikiem Diesla o mocy 256 koni mechanicznych zabiera na pokład
dwie tony paliwa, wystarczające na pokonanie dystansu ponad 4 tysięcy
kilometrów. Na zdjęciu:
miejsce startu - przylądek
Roca w Portugalii, najbardziej na zachód
wysunięty
skrawek Europy.

|
ciężarówka MAN KAT 1 pochodząca z Bundeswehry |
Sto lat temu
wierzono w motoryzację
bardziej niż
obecnie. To wtedy rozegrano Wielki Wyścig
na trasie Nowy Jork - Paryż.
Dziś
wielkie koncerny samochodowe boją
się
takiego wyzwania. Na trasę
przez Syberię ruszył
tylko pojazd pomysłodawcy
powtórzenia
wyczynu sprzed wieku.
Jacek
Kiełpiński
Wielkim
Wyścigiem w 1908 roku pasjonował się świat. Nazwiska śmiałków ruszających z
Nowego Jorku do Paryża, a także intrygujące nazwy ich samochodów, były
powszechnie znane. Gazety relacjonowały to wydarzenie bardzo starannie. Okrągła
setna rocznica wydawała się idealnym momentem, który świat motoryzacji powinien
wykorzystać, by pokazać, na co go dziś stać. Sto lat rozwoju technologii to
chyba coś znaczy?
„Ten
świat nie ma już jaj"
- Też
tak myślałem - przyznaje Romuald Koperski, podróżnik, dziennikarz i muzyk, który
od szesnastu lat eksploruje Syberię. - No, chłopaki w wypasionych brykach,
pokażcie co potraficie! Ideą powtórzenia tamtego wyczynu żyłem od kilku lat i na
wszelkie sposoby próbowałem zachęcić do tej szlachetnej rywalizacji zarówno
koncerny samochodowe, jak i liczne kluby off-roadowe, grupujące ludzi, którzy
kochają ponoć jazdę w naprawdę trudnych warunkach. Ale nic z tego. Powiem
krótko, ten świat nie ma już jaj.
W czasach, gdy na Mount Evereście ląduje śmigłowiec, a na biegun można trafić z
wycieczką, prawdziwym wyzwaniem pozostaje już tylko Syberia. I to szczególnie
teraz, gdy panuje tam zima stulecia i temperatury spadają do minus 70 stopni
Celsjusza.
- Pomysł, moim zdaniem, dobry polegał na powtórzeniu trasy planowanej w 1908
roku, ale w drugą stronę - tłumaczy podróżnik. - Jak wiadomo, w 1908 roku
ostatecznie zmieniono trasę, ułatwiono ją zdecydowanie, bo samochody nie
pojechały północą Syberii, tylko zdecydowanie bardziej na południe, korzystając
między innymi z torów kolei transsyberyjskiej. Ale minęło sto lat, mamy cuda
techniki, o których oni nawet nie marzyli, więc pójdźmy o krok dalej!
Ciężarówka z Bundeswehry
Ostatecznie Koperski poszedł kilka ładnych kroków dalej. Po zaplanowanym i
rozgłoszonym po świecie oficjalnym starcie imprezy 12 stycznia, w samo południe,
spod wieży Eiffla, na który stawił się... tylko jego samochód, pojechał najpierw
w drugą stronę - do Portugalii. Celem był przylądek Roca, najbardziej na zachód
wysunięty skrawek Europy. Podróżnik zamierza bowiem, jeżeli oczywiście uda mu
się dotrzeć do Przylądka Dieżniewa, najbardziej na wschód wysuniętego skraju
Azji - pokonać cały kontynent euroazjatycki.

|
Podróżnicy
zamierzają, jeżeli uda im się dotrzeć do Przylądka Dieżniewa, najbardziej
na wschód wysuniętego skraju Azji - pokonać cały kontynent euroazjatycki.
Tego nie zrobił dotąd nikt. |
Tego
nie zrobił dotąd nikt.
- Oczywiście ideałem byłoby pokonanie Cieśniny Beringa i dojechanie ostatecznie
przez Alaskę, Kanadę i Stany do Nowego Jorku, ale to wymaga pieniędzy, których
zwyczajnie nie mamy - przyznaje. - Koszt przerzucenia naszego samochodu drogą
powietrzną do Ameryki Północnej wynosi około 200 tysięcy euro. Gdyby znalazł
się sponsor, chętnie zakończylibyśmy wyprawę w miejscu, skąd w 1908 roku
startował Wielki Wyścig, czyli na Times Square. Jeśli pieniędzy nie będzie,
wracać będziemy tą samą drogą. Obliczam, że w domu powinniśmy być w maju.
Ostatecznie w kabinie leciwej, bo wyprodukowanej w 1980 roku, ciężarówki MAN KAT
1 pochodzącej z Bundeswehry pojechały trzy osoby. Poza Koperskim załogę
stanowią: Marian Pilorz i Victor Makarowskiy. - To ludzie, z którymi na Syberii
byłem wielokrotnie, przeżyłem w jednym namiocie mrozy poniżej minus 50 stopni
Celsjusza, absolutnie sprawdzeni. Tu nie mogło być żadnego przypadku - zapewnia
podróżnik. - Przez kilka miesięcy będziemy zdani tylko na siebie. A jak już
przyjdzie umierać, bo szansę na powodzenie wyprawy oceniam na 50 procent, to w
dobrym towarzystwie.
Zdani też będą na pojazd, który wybrany został niezwykle starannie. Jak żartuje
Koperski, Niemcy wyciągnęli nauczkę z porażki pod Stalingradem i stworzyli
maszynę, która zimy się nie boi. Konstruktorzy tego modelu MAN-a zapewniają, że
dobrze znosi przedział od plus 50 do minus 50 stopni Celsjusza. Napędzany
ośmiocylindrowym silnikiem Diesla o mocy 256 koni mechanicznych zabiera na
pokład dwie tony paliwa, wystarczające na pokonanie wręcz lotniczego dystansu
ponad 4 tysięcy kilometrów. By paliwo nie zamarzało, zbiorniki oraz instalację
paliwową wyposażono oczywiście w podgrzewacze. Jednak nie po to Koperski
zjeździł wcześniej w lepszych warunkach Syberię, by dziś nie stosować
tamtejszych, sprawdzonych sposobów na zachowanie prawidłowych parametrów paliwa
zimą.
- Do zbiornika z „solarką" wrzuca się włączone żarówki samochodowe, które
najlepiej ją rozgrzewają - zapewnia. - Jak się jedna przepali, dorzucamy dwie
kolejne. Dlatego żarówki to ważne części zamienne.
Lepiej jechać w chłodzie
Co
ciekawe, ważący 14 ton MAN nie wiezie magazynu części. Koperski przekonał się
już latem 1994 roku, że nie ma to sensu. Wówczas jadąc Land Roverem z Zurichu do
Nowego Jorku miał w zapasie niby wszystko, co mogło zawieść. A rozpadł się...
wiatraczek chłodnicy.
- Zapasowego wiatraczka nikt nie wozi - zauważa, - a takich „wiatraczków" są w
aucie tysiące. Dlatego tym razem mamy tylko zapasowy rozrusznik, alternator i
komplet pasków.
Napędzane na cztery koła ciężarowe auto nie jest wyposażone w wyciągarkę -
symbol off-roadu. Dlaczego? Tam gdzie jadą śmiałkowie nie będzie o co zaczepić
liny. - Drzewa rosnące na wiecznej zmarzlinie mają korzenie płytko położone i
nie wytrzymałyby ciężaru MAN-a. Nie jedziemy tam wyrywać drzew - dodaje
podróżnik.

|
Uczestnicy
wyprawy, którzy ruszyli na skutą lodem Syberię.
Od lewej: Marian Pilorz, Victor Makarowskiy i Romuald Koperski |
Romuald
Koperski
►
Podróżnik, pisarz, fotograf, pilot, nurek i muzyk. Autor książek na temat
Syberii, którą wielokrotnie przemierzył. Organizator cyklicznie rozgrywanego
rajdu Transsyberia. Pomysłodawca i uczestnik dziesiątków eksploracyjnych
wypraw. Syberię pokonał samochodem już w 1994 roku, gdy z Zurychu dotarł do
Nowego Jorku. Samotnie spłynął pontonem Lenę, najdłuższą syberyjską rzekę. |
Na pace ciężarówki przymocowano kontener LAK II - wynalazek rodem z NRD. Ale
wynalazek nielichy. Wykonany z włókien węglowych mini domek jest praktycznie
niezniszczalny. Szczelny i ciepły. Wewnątrz umieszczono prosty piec, w którym
palić można czym popadnie. Co ciekawe, w kabinie MAN-a, choć ogrzewanie działa
doskonale, podróżnicy nie zamierzają utrzymywać wysokiej temperatury. Góra
4-5 stopni. Gdy na zewnątrz panuje prawdziwy mróz rzędu 50-70 stopni poniżej
zera, rozgrzany organizm narażony jest na szok termiczny. Od razu tego się nie
zauważy, ale po jakimś czasie zaczęłyby się problemy zdrowotne. Po co? Lepiej
jechać w chłodzie. Przecież mamy niezłe ciuchy. I tu kolejna ciekawostka. Firmy
szyjące odzież outdoorową nie wykorzystają raczej tej wyprawy w kampanii
reklamowej. Tak modne wśród turystów polary i goreteksy nie zainteresowały
uczestników tej ekspedycji. - Jedziemy w kurtkach puchowych. W Jakucji, a może i
wcześniej, zakupimy kurtki i buty ze skór reniferów. A także używane tam
powszechnie czapki z wilka i rękawice z psa. Ci ludzie wiedzą, jak się ubierać,
by nie zamarznąć - zapewnia Romuald Koperski. - Przy tych ciuchach te
goreteksowe wypadają jak zabawki dla mięczaków.
Będzie bania, będzie mycie
Śpiwory
wybrano też bardzo starannie. Że puchowe, to oczywiste, ale puch też musi być
odpowiedni. A ten najlepszy, to puch kaczki arktycznej. W czymś takim można spać
przy temperaturze minus 50 stopni Celsjusza. Koperski wie, co mówi, bo chociażby
w 2002 roku podczas wyprawy do grobu Jana Czerskiego, badacza Syberii spał w
namiocie przy większym mrozie. I żyje.
-
Będziemy jechać tak zwanym zimnikami, czyli drogami, które wyznaczono w terenie
absolutni niedostępnym latem, bo wówczas są to bagna. Nie mamy bladego pojęcia,
czy na przykład Ławrientia na Czukotce, na którą liczymy jako na miejsce postoju
i odpoczynku, będzie w tym momencie zamieszkała. Osada może być zamrożona, czyli
opuszczona, a tam teraz ciągle mówią o zimie stulecia - tłumaczy podróżnik – to
jest wyprawa, a nie wycieczka, gdzie wszystko jest ustalone,
zapłacone, zarezerwowane, a potem klimatyzowane jak kontenery na rajdzie Paryż -
Dakar. Nie mamy nawet telefonu satelitarnego, więc wzywać pomocy nie będziemy.
Zresztą, kto by nam tam pomógł? Tankować auto będziemy w bazach wojskowych i
kołchozach, myć się w baniach, jeśli na takie natrafimy w jakichś wsiach, a jak
utkniemy na amen, zamkniemy się w kontenerze i będziemy jeść puszki zabrane z
Polski. Jedzenia mamy na miesiąc. A potem... Jakutów będziemy łapać... Sami się
pozjadamy... Nie wiem, to jest wyprawa, wszystkiego przewidzieć się nie da.
OSTATNIE
WIEŚCI Z TRASY
Rosyjska
zima już ostro daje w kość
Z Romualdem
Koperskim ostatni raz połączyliśmy się telefonicznie w środę rano. Ekspedycja
była wtedy za Kazaniem.
- Już tu rosyjska zima potrafi pokazać, co potrafi. Przeżyliśmy dwudniową burzę
śnieżną. Na trasie większość ciężarówek stoi w rowach, czekając na poprawę
pogody. Mamy w tej chwili minus 24 stopnie Celsjusza. Nie jest więc przeraźliwie
zimno. Dlatego nie boimy się szoku termicznego i na razie kabinę ogrzewamy
normalnie. Jak temperatura na zewnątrz spadnie, ochłodzimy też kabinę. Potężne
opony terenowe naszego MAN-a już tu się przydają. Kilka samochodów wyciągnęliśmy
z rowów. Dodzwoniliśmy się do Ust-Mera, wioski nad Indigirką na Kołymie, która
jest na naszej trasie. To skraj strefy zwanej biegunem zimna. Tamtejszy
naczelnik podał nam dokładną temperaturę, jest tam w tej chwili niezły mróz -
minus 64 stopnie Celsjusza. Za to w Jakucku przeżywają ocieplenie - w tej chwili
mają tam tylko minus 42 stopnie. Rozdajemy po drodze koszulki, czapki i
słodycze, które dostaliśmy od sponsorów. Mamy tego tyle, że nie możemy obrócić
się w aucie. Ural będziemy przekraczać na wysokości Jekaterinburga. Trochę
czasu spędziliśmy w Moskwie, bo zainteresowanie naszą wyprawą było ogromne.
Zarówno władze chciały się z nami spotkać, jak i dziennikarze. Uroczyste
pożegnanie zrobiono nam na Placu Czerwonym. Najważniejsze, że samochód spisuje
się doskonale. Jesteśmy w dobrych humorach i pełni optymizmu. Pozdrawiam.
Oficjalny
start wyprawy 12 stycznia, w samo południe, spod wieży Eiffla
Warto wiedzieć:
Pojedynek kierowców
i całych
narodów
►
12 lutego na nowojorskim Times Square 17 uczestników w sześciu samochodach
żegnał 250-tysięczny tłum. Z San Francisco statkiem zawodnicy dotarli do
Władywostoku. Nikt do końca nie wie, którędy jechały poszczególne załogi,
relacje są bowiem sprzeczne.
► Za sprawą
gazet impreza stała się pojedynkiem nie tylko kierowców, ale całych narodów i
ich myśli technicznej. |ako pierwszy do Paryża dojechał niemiecki
„Protos", jednak po uwzględnieniu kary za odcinek przejechany koleją - pierwsze
miejsce przyznano Amerykanom jadącym autem „Thomas Flyer".
 |
Przed stu
laty to zdjęcie obiegło cały świat: pożegnanie uczestników Wielkiego
Wyścigu na nowojorskim Time Square. |
 |
To auto,
niemiecki "Protos", jako pierwsze dojechało do Paryża, jednak ostatecznie
zwyciężyli przedstawiciele Stanów Zjednoczonych. |
opracowanie strony: IK
|