.

Wycieczka turystyczno - zawodoznawcza 2017
Czechy - Austria - Niemcy

Odwiedziny
 


 

 

Jedenasta wycieczka zawodoznawczo-turystyczna zorganizowana przez dr inż. Tomasza Kałaczyńskiego
powiodła do Czech, Austrii i Niemiec.

Wyruszyliśmy krótko po północy 18 września 2017 roku w kierunku Republiki Czeskiej. Pierwotnie zaplanowane było wejście do fabryki Opla w Gliwicach, ale zmiany własnościowe koncernu oraz inne nie ustalone przyczyny spowodowały zmianę naszych planów. W godzinach porannych dotarliśmy do Mlada Boleslav, aby zwiedzić fabrykę Skody. Tu również spotkały nas pewne perturbacje. Okazało się bowiem, że fabryka gości delegację gospodarczą Chin z wiceministrem gospodarki, a może przemysłu. Widoczne były wzmożone patrole policji, mnóstwo białych kołnierzyków i sukni wizytowych. Słowem – pełna gala. Taki stan rzeczy spowodował ograniczenia w planie zwiedzania, stąd wpuszczono nas wyłącznie na tłocznię i zgrzewalnię nadwozi. To ciekawe doświadczenie, szczególnie dla tych, którzy pierwszy raz zetknęli się z fabryką samochodów. Jak ze wstęgi blachy nawiniętej na wielki bęben powstają wytłoczone fragmenty nadwozia. Jak prasy o potężnym nacisku, z mozołem, sekwencyjnie, po kolei dotłaczają półprodukty, aby uzyskać zaplanowany, wymagany kształt i wymiar elementów. Zgrzewalna to jak zwykle festiwal tańca robotów przemysłowych, co stało się normą w każdej fabryce samochodów. Przeszliśmy całą linię technologiczną od elementów takich jak płyta podłogowa, boki nadwozia, konstrukcja dachu, po miejsce składania tych już podzespołów w całość nadwozia. Spasowane z drzwiami, maskami przednią i tylną oraz pokrywką wlewu paliwa wędrują do lakierni. Tam nie wchodzi nikt ze względu na sterylność procesu produkcji.
Po zwiedzeniu produkcji udaliśmy się do fabrycznego muzeum, gdzie pani przewodnik przedstawiła nam historię firmy oraz aktualne trendy rozwojowe. Na koniec udaliśmy się do magazynu prototypów, gdzie zobaczyliśmy kilka modeli Skody, które nigdy nie weszły do seryjnej produkcji, a model SuperB coupe jest jedynym egzemplarzem na świecie. Swoją drogą piękne auto, które mogło być konkurencją dla Volkswagena.
Mlada Boleslav kojarzy się zwykle ze zwiedzaniem fabryki. Złamaliśmy ten stereotyp i udaliśmy się dodatkowo na kilkudziesięciominutowy spacer po urokliwej Starówce, gdzie obejrzeliśmy między innymi budynek miejskiego ratusza, zespół fontann na placu przed ratuszem oraz miejscowy zamek. Nic szczególnego nie było w jego architekturze, ale odbywają się w nim liczne imprezy o charakterze kulturalnym.
Kolejnym punktem naszego wyjazdu była stolica Republiki Czeskiej – Praga. Wysiedliśmy z autokaru w okolicach dworca kolejowego, który jest w trakcie rewitalizacji i zaczyna pięknie wyglądać. Kiedy byliśmy w Pradze poprzednio, wyglądał jak zapuszczony, nikomu niepotrzebny. Dziś to zupełnie co innego. Nasz spacer po mieście prowadził przez Vaclavske Namesti czyli Plac Vacława o kilkusetmetrowej długości z budynkiem Muzeum Narodowego i pomnikiem św. Wacława w otoczeniu patronów ziemi czeskiej. Dalej uliczkami starego miasta do Rynku Starego Miasta z kilkoma ważnymi budowlami: Ratuszem, kościołem Św. Mikołaja i kościołem Najświętszej Marii Panny przed Tynem z charakterystycznymi dwoma wieżami. Na Rynku stoi także pomnik Jana Husa, ważnej osoby dla historii Czech.
Nasz spacer prowadził dalej w kierunku Mostu Karola na wzgórze Hradczany, w okolice pałacu prezydenta Republiki Czeskiej i katedry Św. Vita. To oczywiście tylko „liźnięcie” Pragi. Jej klimat i urok poznaje się w czasie co najmniej tygodniowego pobytu i włóczenia się po wąskich zabytkowych uliczkach, odwiedzania knajpek, restauracji czy piwiarni oraz zwiedzenia kilku muzeów czy zabytkowych obiektów.

Nocleg mieliśmy w hoteliku Apeyron w miejscowości Cesky Brod, a następnego dnia udaliśmy się do miejscowości Kolin, gdzie znajduje się fabryka TPCA – Toyota Peugeot Citroen Automobile. Na jednej linii produkcyjnej tworzy się Toyoty Aygo, Peugeoty 107 i Citroeny C1. Dwa poważne koncerny porozumiały się z sobą i wspólnie wybudowały w Czechach taką fabrykę. Zwiedziliśmy zgrzewalnię i montaż gotowych wyrobów, a w centrum konferencyjnym zapoznaliśmy się z historią i teraźniejszością fabryki. Do zwiedzania wydano nam okulary, system audio oraz – pierwszy raz się z tym spotkaliśmy – kaski ochronne. Firma bardzo dba o bezpieczeństwo swoich gości. Fabryka zrobiła na nas bardzo pozytywne wrażenie porządku, czystości i solidności produkcji.

Po takiej dawce motoryzacji nadszedł czas na turystykę. Udaliśmy się do Austrii. Naszym celem był Salzburg. Zamieszkaliśmy w hostelu  o bardzo przyzwoitym standardzie i doskonałym wyżywieniu. Spędziliśmy tam dwie noce, a pomiędzy nimi zwiedzaliśmy. Warunki były trudne, bo w zasadzie opady deszczu miały charakter ciągły.

Pierwszego wieczora długa wycieczka piesza na stare miasto, w okolice podnóża Twierdzy Hohensalzburg, po drodze poznaliśmy dwa ważne dla historii domy, w których urodził się i mieszkał Mozart. Dom, w którym Wolfgang Amadeus Mozart urodził się 27 stycznia 1756 roku, jest dziś jednym z najczęściej odwiedzanych muzeów na świecie.

Ponieważ deszcz był dokuczliwy trzeba było wrócić do hostelu i się wysuszyć. Następnego dnia udaliśmy się w Alpy. Zajechaliśmy do znanego austriackiego kurortu o nazwie Bad Ischl. Miejscowość ta, leżąca w Alpach Salzburskich oprócz niewątpliwych walorów uzdrowiskowych znana jest z letniej siedziby cesarza Austro-Węgier Franciszka Józefa i jego żony Elżbiety Bawarskiej, bardziej znanej jako cesarzowej Sisi. Piękna willa i park, z przyjemnością można odbyć długi spacer, potem napić się kawy w kawiarni usytuowanej na terenie parku. Deszcz zabił niestety nasze zakusy na te przyjemności. Odbyliśmy jeszcze krótki spacer po miasteczku i udaliśmy się w dalszą drogę do miejscowości  Hallstatt. To malowniczo położona osada nad jeziorem Hallstättersee, wpisana na listę Światowego Dziedzictwa Kultury UNESCO, do której dojeżdża się kilometrowym tunelem drogowym. W pobliżu miejscowości znajduje się najbardziej znana kopalnia soli położona na złożach solonośnych ciągnących się wzdłuż północnej krawędzi Alp. Do kopalni można dostać się kolejką linową lub pieszo specjalnie wyznaczonym szlakiem. Miejscowość wygląda tak, jakby była wykrojona z krajobrazów Norwegii. Domy na stromym stoku, jezioro niczym fiord i wysokie góry. Krajobraz wręcz baśniowy. Z gór spływał bardzo dynamicznie potok, przewijał się między domami specjalnie wyrobionym i umocnionym korytem, by zakończyć swój bieg w jeziorze. Celem naszego spaceru po miasteczku, poza zdobyciem drobnych pamiątek, których ceny przyprawiały o zawrót głowy, była historyczna kaplica czaszek. Kaplica, a właściwie kostnica istnieje od XII wieku. Wewnątrz znajduje się 1200 czaszek, z czego 610 pomalowanych i ułożonych według rodzin i daty śmierci. Więcej informacji o Kaplicy znajdziecie u dołu strony. Po obejrzeniu atrakcji miejscowości, odwiedzeniu dziesiątek sklepików i straganów, udaliśmy się w drogę powrotną. Przyznać trzeba, że widok Alp był przepiękny. Niższe partie zalesione, zielone i przy tym ogromne. W oddali, za taflą jeziora domy wyglądały niczym klocki dla dzieci. Nad nimi potęga gór, spowitych chmurami mgły, która przemieszczając się to odkrywała, to zakrywała skalne załomy. Szczyty były widoczne tylko chwilami. Skaliste i zaśnieżone. Prawdziwe góry. Na końcu jeziora Wolfgangsee stoi Zwolferhorn (1522 m n.p.m.). U jego podnóży położone jest St. Gilgen. Dobrzy narciarze poczują się na tutejszych trasach niczym w raju, gdyż tutejsze stoki są bardziej strome. Kabinowa kolejka linowa z St. Gilgen dojeżdża na wysokość 1477 m n.p.m. Zjazd poprowadzony z górnej stacji jest długi na 6,5 km, a różnica poziomów wynosi ok. 1000 metrów. To był cel naszej podróży, ale niestety kapryśna austriacka pogoda spowodowała, że wyciąg zamknięto i skończyły się nasze marzenia o oglądaniu Alp z wysoka. Szczyty i tak były niewidoczne. Na osłodę, gdy wróciliśmy do Salzburga, wyszło słoneczko. To pozwoliło nam na zwiedzanie miasta. Przeszliśmy przez słynne ogrody Mirabell. Reorganizacja ogrodu Mirabell odbywała się w obecnej formie w imieniu arcybiskupa Moguncji, Johann Ernst von Thun, w 1687 r. W 1854 r. Ogród Mirabell został otwarty dla publiczności przez cesarza Franciszka Józefa i jest dziś architektonicznym klejnotem ogrodowym. Z ogrodów doskonale widoczna jest Twierdza, do której się wybieraliśmy. Wjazd koleją szynowo-linową był niewątpliwą atrakcją. Wagoniki mijają się w połowie drogi jak w kolejce na Gubałówką. Różnica poziomów stacji początkowej i końcowej wyznacza możliwości  (a raczej ich brak) zdobycia twierdzy.  Hohensalzburg – zamek usytuowany na wzgórzu Festungsberg. Ma szerokość 250 m, długość 150 m i jest jednym z największych zamków średniowiecznych w Europie. Budowę fortecy rozpoczęto w 1077 roku za panowania arcybiskupa Gebharda von Helfenstein. Około roku 1496 rozpoczęto budowę tzw. Reisszug pomiędzy Fortecą a klasztorem Nonnberg. Była to bardzo prymitywna kolejka linowo-terenowa, dzięki której dostarczano towary do Fortecy. Kolejka ta nadal działa i jest prawdopodobnie najstarszą kolejką tego typu na świecie. Niewątpliwa atrakcja – tak to odebraliśmy.

Udaliśmy się w drogę do Republiki Federalnej Niemiec. Tuż po przekroczeniu granicy spotkała nas zaskakująca sytuacja. Zatrzymał nas patrol niemieckiej policji i zostaliśmy wylegitymowani. Trochę poczułem się jak obywatel spoza strefy Układu Schengen, który powinien okazać paszport i przejść do kontroli osobistej. Niemcy starają się kontrolować przepływ nielegalnych imigrantów, stąd ta kontrola. Mimo wszystko poczułem się nieswojo…

Celem naszej eskapady było Monachium, a w nim na dobry początek stadion piłkarski Bayernu Monachium – Allianz Arena. Wprawdzie Roberta Lewandowskiego nie zobaczyliśmy, ale mieliśmy przyjemność zajrzenia do szatni zawodników, a tam była szafka osobista „Lewego”. W wielu miejscach stadionu widać podobizny Lewandowskiego, widać jak go sobie cenią działacze Klubu. W sklepie firmowym Bayernu można było zakupić pamiątki klubowe. Ceny mile nas zaskoczyły i wielkich zakupów nie było. Ale zobaczyć było warto mimo wszystko.
Teraz zaczęła się niemiecka część motoryzacyjna. Na początek  to centrum informacyjno-prasowo-handlowe BMW. Tuż przy nim fabryka, muzeum i wielki biurowiec, podobno w kształcie tłoków silnikowych. Podobieństwo takie sobie. Mieliśmy zwiedzić fabrykę, ale awaria linii produkcyjnej pokrzyżowała plany. Pozostało tylko muzeum BMW, które okazało się całkiem ciekawym kąskiem. Nie dorównuje wprawdzie elegancją muzeum Mercedesa (do którego dojechaliśmy później), ale warte było obejrzenia. Dla drobnej przerwy między atrakcjami motoryzacyjnymi, przeszliśmy spacerem przez wioskę olimpijską, gdzie w 1972 roku odbyły się Letnie Igrzyska Olimpijskie. Przystanęliśmy przed tablicą pamiątkową, a następnie memoriałem poświęconym zastrzelonym 11 sporowcom Izraela i jednemu oficerowi niemieckiej policji przez terrorystów z organizacji Czarny Wrzesień właśnie podczas tej Olimpiady. Mieliśmy więc małą lekcję historii Europy.

Skończyło się Monachium, ruszyliśmy w dalszą drogę. Teraz do Stuttgartu. Zaczęliśmy od Centrum pokazowo-muzealnego Mercedesa. Monumentalne, nowoczesne, szokujące. Na tle historii świata pokazano tam rozwój firmy. Imponujący rozwój oczywiście. Obok muzeum potężny salon sprzedaży samochodów tej marki. Niektórzy go także zwiedzili. Zakupów nie zanotowaliśmy. Nasz maraton motoryzacyjny zaprowadził nas do muzeum firmy Porsche. Przez jedenaście lat podróży motoryzacyjnych po Europie tam jeszcze nie byliśmy. A ponieważ młodzież (nasza-szkolna) jest zafascynowana marką, była to nie lada gratka znaleźć się w takim miejscu. Wszyscy rozpierzchli się po ekspozycjach, a głosów zachwytu było co nie miara. Motoryzacyjny spektakl doszedł do granic, kiedy okazało się, że w fabryce Mercedesa, do której się udaliśmy, wejdziemy na linię produkcyjną S-Klasy Maybacha. Tak też się stało. Wprowadzono nas na linię produkcyjną zgrzewania nadwozi oraz linię montażu. Mieliśmy też niewątpliwie przyjemną okazję obejrzenia egzemplarza S-Klasa pociętego, pokrojonego z wyeksponowanymi elementami bezpieczeństwa i komfortu. Takiego samochodu tej klasy odkrywającego swoje tajemnice pod maską, deską rozdzielczą czy tapicerkami nie ma możliwości zobaczyć w normalnej codzienności.  Samochód był wystawiony na hali produkcyjnej w specjalnie dedykowanym pomieszczeniu, z przeznaczeniem do oglądania przez zwiedzających fabrykę. Robiło to ogromne wrażenie.

Na zakończenie pobytu, przed fabryką, przy potężnym logo zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcie zbiorowe. (zakładka Stuttgart)

Po tych emocjach udaliśmy się w dalszą drogę, do Frankfurtu nad Menem. Zamieszkaliśmy tradycyjnie w schronisku młodzieżowym Haus der Jugend w centrum miasta. Wieczorny spacer po Starówce, zjedzone przy okazji kiełbaski w stylu niemieckim, rozpaliły nasze oczekiwania na kolejny motoryzacyjny maraton. Następnego dnia, przez ponad osiem godzin przebywaliśmy na terenie Międzynarodowego Salonu Samochodowego IAA 2017. Tego już się nie da opisać. To trzeba po prostu zobaczyć. Zapraszam więc do fotograficznej relacji.
Około 18.30, obładowani plakatami, informatorami, torbami, kapeluszami firmowymi, szczęśliwi wsiedliśmy do autokaru. A potem to już tylko jazda, spanie, przerwy na toaletę na stacjach paliwowych, i nim się zorientowaliśmy, przekroczyliśmy polsko-niemiecką granicę.

Autokar prowadzili, jak zwykle bezpiecznie, panowie Przemek i Aleksander. Przejechaliśmy około 2950 kilometrów. Odwiedziliśmy trzy kraje, a w nich fabryki i muzea siedmiu znaczących marek samochodów. Nie licząc oczywiście IAA Frankfurt, gdzie firm , marek i modeli było bez liku. Opiekunami wycieczkowiczów byli: Janusz Tomas, Arkadiusz Konarzewski i Ireneusz Kulczyk.
Wyprawę zorganizowało i zrealizowało biuro podróży KORSARZ z Poznania. Pilotem wyprawy był pan Bartek Łowigus, który pilotował nas po raz drugi (Turcja 2014).

Wszystkim uczestnikom dziękujemy za wzorową wycieczkową dyscyplinę i zapraszamy na kolejną motoryzacyjną eskapadę.

Ps. W przyszłym roku Włochy: Florencja, Rzym, Wenecja, a motoryzacyjnie Ferrari, Lamborgini, Maserati, Ducati.
      Oj, będzie się działo!!!

Komentarz i opracowanie: mgr inż. Ireneusz Kulczyk

początek strony

 

Foto: uczestnicy wycieczki

 
 


Panorama Hallstat - foto Dawid Grzywiński

Kaplica Czaszek w Hallstatt

Wejście do kostnicy jest płatne. Bilet kosztuje 1,50 Euro. Zwiedzający otrzymuje informację o tym miejscu. Do wyboru jest kilka języków, w tym język polski. Poniżej oryginalny tekst tego informatora.

 

„Kostnica” w Hallstat istnieje od XII wieku. W jej wnętrzu znajduje się 1200 czaszek. 610 pomalowanych i ułożonych według rodzin i daty śmierci.
Ponieważ cmentarz mały i niemożliwy do powiększenia, zawsze brakowało tutaj miejsca. Dlatego groby po pogrzebie najczęściej 10 lub 20 lat później były otwierane i czaszki oraz kości, które zajmują wiele miejsca zostały wyciągnięte, oczyszczone, na słońcu wysuszone. Tak jak groby ozdabia się kwiatami, tak samo malowano kwiaty na czaszkach, jako znak miłości do zmarłych. Ta tradycja rozpoczęła się w roku 1720.
Najmłodsza to znaczy ostatnia czaszka została tu umieszczona w roku 1995. Leży ona na prawo od krzyża i należy do kobiety, która zmarła w 1983. Zachował się jeszcze jeden złoty ząb. To było jej życzenie zostać położoną w tej kostnicy (Kaplicy czaszek).
W dniu jest to możliwe, ale musi być zapisane w testamencie. Po 10 latach spoczynku w grobie, czaszka zostanie wyciągnięta, chemicznie oczyszczona i pomalowana.
Na obu czaszkach pod krzyżem został symbolicznie namalowany wąż – symbol śmierci i grzechu – Adam i Eva. Pod nimi krzyż zbawienia. Czaszki położone na książkach należą do księży – duchownych.
Malowidła:

                        Liść dębu – znak sławy i chwały

                        Liść laurowy – znak zwycięstwa

                        Bluszcz – znak życia

                        Róża – znak miłości

W czasach obecnych nie ma potrzeby wyciągać kości i czaszki z grobów, gdyż bardzo modna jest kremacja.Urny z prochami umieszczone są w grobach na tym cmentarzu. W Hallstat znajduje się też cmentarz na urny. W Salzburgu jest Krematorium. Życzenie znaleźć się w tej kostnicy – Kaplicy Czaszek jest teraz bardzo rzadkie. Normalne pogrzeby mają w dalszym ciągu miejsce. Po 10 latach można dopiero przekopać grób i dalej używać, tzn. płyta nagrobkowa jest usuwana, a trumna normalnie głębiej przesunięta.
Nasza Kostnica w Hallstat jest wyjątkowa. Prosimy Państwa o zachowanie ciszy i powagi tego miejsca.

Kilka fotografii tego miejsca