Wycieczka turystyczno -
zawodoznawcza 2017 |
||
Odwiedziny
![]() |
![]() |
Wyruszyliśmy
krótko po północy 18 września 2017 roku w kierunku Republiki Czeskiej.
Pierwotnie zaplanowane było wejście do fabryki Opla w Gliwicach, ale zmiany
własnościowe koncernu oraz inne nie ustalone przyczyny spowodowały zmianę
naszych planów. W godzinach porannych dotarliśmy do
Mlada Boleslav, aby zwiedzić
fabrykę Skody. Tu również spotkały nas pewne perturbacje. Okazało się bowiem, że
fabryka gości delegację gospodarczą Chin z wiceministrem gospodarki, a może
przemysłu. Widoczne były wzmożone patrole policji, mnóstwo białych kołnierzyków
i sukni wizytowych. Słowem – pełna gala. Taki stan rzeczy spowodował
ograniczenia w planie zwiedzania, stąd wpuszczono nas wyłącznie na tłocznię i
zgrzewalnię nadwozi. To ciekawe doświadczenie, szczególnie dla tych, którzy
pierwszy raz zetknęli się z fabryką samochodów. Jak ze wstęgi blachy nawiniętej
na wielki bęben powstają wytłoczone fragmenty nadwozia. Jak prasy o potężnym
nacisku,
z mozołem, sekwencyjnie, po kolei dotłaczają półprodukty, aby uzyskać
zaplanowany, wymagany kształt i wymiar elementów. Zgrzewalna to jak zwykle
festiwal tańca robotów przemysłowych, co stało się normą w każdej fabryce
samochodów. Przeszliśmy całą linię technologiczną od elementów takich jak płyta
podłogowa, boki nadwozia, konstrukcja dachu, po miejsce składania tych już
podzespołów w całość nadwozia. Spasowane z drzwiami, maskami przednią i tylną
oraz pokrywką wlewu paliwa wędrują do lakierni. Tam nie wchodzi nikt ze względu
na sterylność procesu produkcji. Nocleg mieliśmy w hoteliku Apeyron w miejscowości Cesky Brod, a następnego dnia udaliśmy się do miejscowości Kolin, gdzie znajduje się fabryka TPCA – Toyota Peugeot Citroen Automobile. Na jednej linii produkcyjnej tworzy się Toyoty Aygo, Peugeoty 107 i Citroeny C1. Dwa poważne koncerny porozumiały się z sobą i wspólnie wybudowały w Czechach taką fabrykę. Zwiedziliśmy zgrzewalnię i montaż gotowych wyrobów, a w centrum konferencyjnym zapoznaliśmy się z historią i teraźniejszością fabryki. Do zwiedzania wydano nam okulary, system audio oraz – pierwszy raz się z tym spotkaliśmy – kaski ochronne. Firma bardzo dba o bezpieczeństwo swoich gości. Fabryka zrobiła na nas bardzo pozytywne wrażenie porządku, czystości i solidności produkcji. Po takiej dawce motoryzacji nadszedł czas na turystykę. Udaliśmy się do Austrii. Naszym celem był Salzburg. Zamieszkaliśmy w hostelu o bardzo przyzwoitym standardzie i doskonałym wyżywieniu. Spędziliśmy tam dwie noce, a pomiędzy nimi zwiedzaliśmy. Warunki były trudne, bo w zasadzie opady deszczu miały charakter ciągły. Pierwszego wieczora długa wycieczka piesza na stare miasto, w okolice podnóża Twierdzy Hohensalzburg, po drodze poznaliśmy dwa ważne dla historii domy, w których urodził się i mieszkał Mozart. Dom, w którym Wolfgang Amadeus Mozart urodził się 27 stycznia 1756 roku, jest dziś jednym z najczęściej odwiedzanych muzeów na świecie. Ponieważ deszcz był dokuczliwy trzeba było wrócić do hostelu i się wysuszyć. Następnego dnia udaliśmy się w Alpy. Zajechaliśmy do znanego austriackiego kurortu o nazwie Bad Ischl. Miejscowość ta, leżąca w Alpach Salzburskich oprócz niewątpliwych walorów uzdrowiskowych znana jest z letniej siedziby cesarza Austro-Węgier Franciszka Józefa i jego żony Elżbiety Bawarskiej, bardziej znanej jako cesarzowej Sisi. Piękna willa i park, z przyjemnością można odbyć długi spacer, potem napić się kawy w kawiarni usytuowanej na terenie parku. Deszcz zabił niestety nasze zakusy na te przyjemności. Odbyliśmy jeszcze krótki spacer po miasteczku i udaliśmy się w dalszą drogę do miejscowości Hallstatt. To malowniczo położona osada nad jeziorem Hallstättersee, wpisana na listę Światowego Dziedzictwa Kultury UNESCO, do której dojeżdża się kilometrowym tunelem drogowym. W pobliżu miejscowości znajduje się najbardziej znana kopalnia soli położona na złożach solonośnych ciągnących się wzdłuż północnej krawędzi Alp. Do kopalni można dostać się kolejką linową lub pieszo specjalnie wyznaczonym szlakiem. Miejscowość wygląda tak, jakby była wykrojona z krajobrazów Norwegii. Domy na stromym stoku, jezioro niczym fiord i wysokie góry. Krajobraz wręcz baśniowy. Z gór spływał bardzo dynamicznie potok, przewijał się między domami specjalnie wyrobionym i umocnionym korytem, by zakończyć swój bieg w jeziorze. Celem naszego spaceru po miasteczku, poza zdobyciem drobnych pamiątek, których ceny przyprawiały o zawrót głowy, była historyczna kaplica czaszek. Kaplica, a właściwie kostnica istnieje od XII wieku. Wewnątrz znajduje się 1200 czaszek, z czego 610 pomalowanych i ułożonych według rodzin i daty śmierci. Więcej informacji o Kaplicy znajdziecie u dołu strony. Po obejrzeniu atrakcji miejscowości, odwiedzeniu dziesiątek sklepików i straganów, udaliśmy się w drogę powrotną. Przyznać trzeba, że widok Alp był przepiękny. Niższe partie zalesione, zielone i przy tym ogromne. W oddali, za taflą jeziora domy wyglądały niczym klocki dla dzieci. Nad nimi potęga gór, spowitych chmurami mgły, która przemieszczając się to odkrywała, to zakrywała skalne załomy. Szczyty były widoczne tylko chwilami. Skaliste i zaśnieżone. Prawdziwe góry. Na końcu jeziora Wolfgangsee stoi Zwolferhorn (1522 m n.p.m.). U jego podnóży położone jest St. Gilgen. Dobrzy narciarze poczują się na tutejszych trasach niczym w raju, gdyż tutejsze stoki są bardziej strome. Kabinowa kolejka linowa z St. Gilgen dojeżdża na wysokość 1477 m n.p.m. Zjazd poprowadzony z górnej stacji jest długi na 6,5 km, a różnica poziomów wynosi ok. 1000 metrów. To był cel naszej podróży, ale niestety kapryśna austriacka pogoda spowodowała, że wyciąg zamknięto i skończyły się nasze marzenia o oglądaniu Alp z wysoka. Szczyty i tak były niewidoczne. Na osłodę, gdy wróciliśmy do Salzburga, wyszło słoneczko. To pozwoliło nam na zwiedzanie miasta. Przeszliśmy przez słynne ogrody Mirabell. Reorganizacja ogrodu Mirabell odbywała się w obecnej formie w imieniu arcybiskupa Moguncji, Johann Ernst von Thun, w 1687 r. W 1854 r. Ogród Mirabell został otwarty dla publiczności przez cesarza Franciszka Józefa i jest dziś architektonicznym klejnotem ogrodowym. Z ogrodów doskonale widoczna jest Twierdza, do której się wybieraliśmy. Wjazd koleją szynowo-linową był niewątpliwą atrakcją. Wagoniki mijają się w połowie drogi jak w kolejce na Gubałówką. Różnica poziomów stacji początkowej i końcowej wyznacza możliwości (a raczej ich brak) zdobycia twierdzy. Hohensalzburg – zamek usytuowany na wzgórzu Festungsberg. Ma szerokość 250 m, długość 150 m i jest jednym z największych zamków średniowiecznych w Europie. Budowę fortecy rozpoczęto w 1077 roku za panowania arcybiskupa Gebharda von Helfenstein. Około roku 1496 rozpoczęto budowę tzw. Reisszug pomiędzy Fortecą a klasztorem Nonnberg. Była to bardzo prymitywna kolejka linowo-terenowa, dzięki której dostarczano towary do Fortecy. Kolejka ta nadal działa i jest prawdopodobnie najstarszą kolejką tego typu na świecie. Niewątpliwa atrakcja – tak to odebraliśmy. Udaliśmy się w drogę do Republiki Federalnej Niemiec. Tuż po przekroczeniu granicy spotkała nas zaskakująca sytuacja. Zatrzymał nas patrol niemieckiej policji i zostaliśmy wylegitymowani. Trochę poczułem się jak obywatel spoza strefy Układu Schengen, który powinien okazać paszport i przejść do kontroli osobistej. Niemcy starają się kontrolować przepływ nielegalnych imigrantów, stąd ta kontrola. Mimo wszystko poczułem się nieswojo…
Celem naszej
eskapady było Monachium, a w nim na dobry początek stadion piłkarski Bayernu
Monachium – Allianz Arena. Wprawdzie Roberta Lewandowskiego nie zobaczyliśmy,
ale mieliśmy przyjemność zajrzenia do szatni zawodników, a tam była szafka
osobista „Lewego”. W wielu miejscach stadionu widać podobizny Lewandowskiego,
widać jak go sobie cenią działacze Klubu. W sklepie firmowym Bayernu można było
zakupić pamiątki klubowe. Ceny mile nas zaskoczyły i wielkich zakupów nie było.
Ale zobaczyć było warto mimo wszystko. Skończyło się Monachium, ruszyliśmy w dalszą drogę. Teraz do Stuttgartu. Zaczęliśmy od Centrum pokazowo-muzealnego Mercedesa. Monumentalne, nowoczesne, szokujące. Na tle historii świata pokazano tam rozwój firmy. Imponujący rozwój oczywiście. Obok muzeum potężny salon sprzedaży samochodów tej marki. Niektórzy go także zwiedzili. Zakupów nie zanotowaliśmy. Nasz maraton motoryzacyjny zaprowadził nas do muzeum firmy Porsche. Przez jedenaście lat podróży motoryzacyjnych po Europie tam jeszcze nie byliśmy. A ponieważ młodzież (nasza-szkolna) jest zafascynowana marką, była to nie lada gratka znaleźć się w takim miejscu. Wszyscy rozpierzchli się po ekspozycjach, a głosów zachwytu było co nie miara. Motoryzacyjny spektakl doszedł do granic, kiedy okazało się, że w fabryce Mercedesa, do której się udaliśmy, wejdziemy na linię produkcyjną S-Klasy Maybacha. Tak też się stało. Wprowadzono nas na linię produkcyjną zgrzewania nadwozi oraz linię montażu. Mieliśmy też niewątpliwie przyjemną okazję obejrzenia egzemplarza S-Klasa pociętego, pokrojonego z wyeksponowanymi elementami bezpieczeństwa i komfortu. Takiego samochodu tej klasy odkrywającego swoje tajemnice pod maską, deską rozdzielczą czy tapicerkami nie ma możliwości zobaczyć w normalnej codzienności. Samochód był wystawiony na hali produkcyjnej w specjalnie dedykowanym pomieszczeniu, z przeznaczeniem do oglądania przez zwiedzających fabrykę. Robiło to ogromne wrażenie. Na zakończenie pobytu, przed fabryką, przy potężnym logo zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcie zbiorowe. (zakładka Stuttgart)
Po tych emocjach
udaliśmy się w dalszą drogę, do Frankfurtu nad Menem. Zamieszkaliśmy tradycyjnie
w schronisku młodzieżowym Haus der Jugend w centrum miasta. Wieczorny spacer po
Starówce, zjedzone przy okazji kiełbaski w stylu niemieckim, rozpaliły nasze
oczekiwania na kolejny motoryzacyjny maraton. Następnego dnia, przez ponad osiem
godzin przebywaliśmy na terenie Międzynarodowego Salonu Samochodowego IAA 2017.
Tego już się nie da opisać. To trzeba po prostu zobaczyć. Zapraszam więc do
fotograficznej relacji.
Wszystkim
uczestnikom dziękujemy za wzorową wycieczkową dyscyplinę i zapraszamy na kolejną
motoryzacyjną eskapadę.
|
![]() Foto: uczestnicy wycieczki |
Kaplica Czaszek w Hallstatt Wejście do kostnicy jest płatne. Bilet kosztuje 1,50 Euro. Zwiedzający otrzymuje informację o tym miejscu. Do wyboru jest kilka języków, w tym język polski. Poniżej oryginalny tekst tego informatora.
„Kostnica” w Hallstat istnieje od XII wieku. W jej wnętrzu znajduje się 1200
czaszek. 610 pomalowanych i ułożonych według rodzin i daty śmierci. Liść dębu – znak sławy i chwały Liść laurowy – znak zwycięstwa Bluszcz – znak życia Róża – znak miłości
W czasach obecnych nie ma potrzeby wyciągać kości i czaszki z grobów, gdyż
bardzo modna jest kremacja.Urny z prochami umieszczone są w grobach na tym
cmentarzu. W Hallstat znajduje się też cmentarz na urny. W Salzburgu jest
Krematorium. Życzenie znaleźć się w tej kostnicy – Kaplicy Czaszek jest teraz
bardzo rzadkie. Normalne pogrzeby mają w dalszym ciągu miejsce. Po 10 latach
można dopiero przekopać grób i dalej używać, tzn. płyta nagrobkowa jest usuwana,
a trumna normalnie głębiej przesunięta. Kilka fotografii tego miejsca
|