Poza Dekalogiem kierowcy

Powrót do Poza Dekalogiem

 

JEŹDZIĆ BEZ GRZECHU

Kiedy Karl Benz w 1885 wyjeżdżał zbudowanym według własnej koncepcji trzykołowym samochodem po raz pierwszy na ulice Mannheimu, nie mógł nawet w najśmielszych marzeniach widzieć obszarów życia, jakimi zawładnie jego wynalazek. Pojazd podobny w kształcie do lekkiego powozu konnego - tak nazwał Benz swój wehikuł - potrzebujący godzinę czasu na przebycie dziesięciu kilometrów drogi, a po powrocie wymiany i poprawy wielu elementów, nie mógł zbytnio pobudzać wyobraźni. Trzeba by nie lada fantazji, żeby wyobrazić sobie w owym czasie, zatłoczone lawinami pojazdów ulice miast 1999 roku. Minęło niewiele ponad sto lat od tej chwili, a już tyle problemów do rozwiązania. Pesymiści, którzy już w początkach rozwoju automobilizmu widzieli w nim dzieło szatana i klasyfikowali pojawienie się pojazdów bez koni jako jeszcze jedną plagę egipską spadającą na ludzkość, dzisiaj - patrząc na centra wielkich miast - mogliby z całą satysfakcją powtórzyć swoje prorocze obawy.
Jeśli tu i ówdzie samochód staje się utrapieniem, to przecież nie wina maszyny. Samochód, budowany na bazie stuletniego doświadczenia tysięcy konstruktorów, próbowany przez mistrzów kierownicy we wszystkich możliwych warunkach drogowych i atmosferycznych, na wszystkich kontynentach, analizowany w detalach w specjalistycznych laboratoriach wielkich wytwórni, zbliża się w swoim rozwoju do doskonałości.
Źródło plagi leży gdzie indziej. Spójrzmy, kto zasiada za kółkiem kierownicy. Przypatrzmy się dokładniej osobnikowi, który uruchamia kilkadziesiąt, ba, kilkaset koni mechanicznych i popędza je do biegu. Benz miał wyobraźnię, swoim pierwszym wehikułem rozwinął szybkość zaledwie 10 km na godzinę, dzisiaj kierowca pozbawiony całkowicie wyobraźni może z łatwością rozwijać szybkość kilkanaście razy większą. Wystarczy przerzucić kartki dowolnej statystyki wypadków drogowych, aby w rubryce przyczyny przeczytać: nadmierna prędkość, stan nietrzeźwości, nieprzestrzeganie pierwszeństwa, nieprzepisowe wyprzedzanie i mijanie... W dalszych rubrykach cyfry: ilość wypadków, ilość zabitych i rannych. W Polsce od kilku już lat wymienione cyfry gwałtownie rosną, mimo podejmowania szeregu długofalowych akcji zapobiegawczych.
Przyczynę wielu wypadków stanowi nieproporcjonalnie wolno rozwijająca się wyobraźnia uczestników dróg. Źródłem nieszczęść w przytłaczającej większości przypadków są przede wszystkim ułomności psychiczne prowadzących pojazdy. W żadnym innym obszarze naszego działania nie występują z taką jaskrawością i tak masowo popełniane przez nas błędy wynikające z wad naszej osobowości: brawura, lekkomyślność, zarozumialstwo, lenistwo i... brak samokrytycyzmu.
Tak więc uzasadnione w pewnym sensie są nasze obawy, gdy myślimy z troską o tym, co nas czeka za kilka, za kilkanaście lat. Sedno sprawy tkwi właśnie w tym, że cichym marzeniem ogromnej większości obywateli jest posiadanie własnego samochodu.
Wobec tak kształtującej się rzeczywistości, warto zapytać światowej klasy mistrzów kierownicy, co czynili albo czego się wystrzegali, aby wynieść swoją skórę cało z wyścigowych tras, a przecież jeździli dużo i bardzo szybko. Pięciokrotny wyścigowy mistrz świata Argentyńczyk Juan Manuel Fangio takiej rady udzielał: należy być czujnym, skupionym i wszystko widzieć co przed nami, z lewej i prawej strony, co za nami i jeszcze to, czego nie widać, ale co przy odrobinie wyobraźni można sobie uzmysłowić. Jako przysłowiowa deska ratunku pozostaje nam już tylko nasz prywatny rozsądek.
W jakie obszary naszego życia wtargnął już samochód, świadczy działalność arcybiskupa diecezji paryskiej, kardynała Marty, który spowodował ogłoszenie z ambon kościołów pięciu grzechów ciężkich przeciw społeczności, a związanych z rozwojem motoryzacji. Tak więc grzechem ciężkim jest:

  • wyprzedzanie przy niedostatecznej widoczności,

  • alkohol,

  • jazda w stanie chronicznej nerwowości, bez przerw w podróży,

  • jazda z największą szybkością,

  • notoryczne nieprzestrzeganie przepisów obsługi samochodu.